Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2004

dręczące sny...

oboje z mężem zaczynamy od nowa...  on się stara, ja się staram... oboje staramy się starać...  chcę żeby w końcu nam się ułożyło, bo przecież się kochamy(chyba?)... ale dzisiaj w nocy śnił mi się mężczyzna(nie był to mój mąż), przyszedł do mnie do pracy, a ja kazałam mu wyjść, ale na pożegnanie pocałowaliśmy się delikatnie w usta... to był niesamowity pocałunek... to nie był mój pierwszy sen z tym mężczyzną(z kimś kogo znałam dawno, dawno temu, ale między nami nigdy nic się nie wydarzyło....) ...obudziłam się i zaczęłam walić się pięścią w głowę, żeby wybić sobie takie myśli... sama nie wiem skąd w ogóle taka scena pojawiła się w moich snach... przecież między mną i mężem jest lepiej!! chcę być z moim mężem, chcę byśmy razem tworzyli rodzinę(my i nasze dzieci)... jak pozbyć się takich snów? to są w ogóle jakieś nierealne myśli, głupie sny, ale dlaczego w mojej głowie? chciałabym móc powiedzieć o tym mężowi, żeby "być w porządku" w stosunku do niego, ale nie mogę, bo wiem że

po 10ciu latach

właśnie dowiedziałam się, że moja klasa z liceum zorganizowała w lipcu spotkanie absolwentów "po 10 latach" (w knajpie...)  o mnie zapomnieli (jak zwykle, przecież mieli do mnie telefon...) pociesza mnie jedynie myśl, że nie byłam jedyną niezaproszoną osobą... i tak pewnie bym nie poszła, gdybym wiedziała kto będzie zaproszony, a kto nie, bo nie znosiłam tej paczki nadętych buców z "lepszych rodzin"...  ale mimo wszystko jest mi przykro...

spotkanie...

nie mam o czym pisać, bo nic specjalnego się nie wydarzyło... dręczą mnie myśli, które chciałabym wyrzucić z głowy, ale nie umiem tego zrobić...  a wczoraj spotkałam pewnego kolegę, widać było "ból na jego twarzy" gdy ze mną rozmawiał(nie miał ochoty na rozmowę i szukał pretekstu, żeby ją zakończyć), a ja "perfidna małpa" ciągnęłam go za jezyk z premedytacją, bo bawiło mnie to...  ...zawsze był strasznie dziki, na uboczu, siedział gdzieś w kątku i z nikim nie rozmawiał, a ja go czasem zaczepiałam... dla zabawy... ...kiedyś sądziłam, że był zbyt nieśmiały, żeby kogoś zaczepić, ale wczoraj dostrzegłam u niego coś w rodzaju pogardy dla mojej osoby, bo on niby taki inteligentny, a ja nie(razem chodziliśmy do podstawówki, liceum i na studia...), wczoraj zauważyłam, że to jednak nie jest nieśmiałość, on ma się za kogoś lepszego...  i poczułam się głupio, bo kiedyś sądziłam, że w sumie mnie lubi i lubi moje zaczepki... ale myliłam się... ja go lubiłam... 

stanowcza mama...

wieczorem oglądam sobie jakiś dziennik, a że mówią o czymś ciekawym, nawet nie zauważam, że moja 4,5 letnia córcia instaluje w odtwarzaczu wideo jakąś kasetę i chce ją uruchomić... - Żabcia, co robisz? -puszczam bajkę - kochanie poczekaj kilka minutek, bo mamusia chce obejrzeć ten program ... - ale ja chcę obejrzeć teraz tą bajkę (jest zła, że wcześniej nie zwracałam na nią uwagi)  - daj mamusi kilka minutek i obejrzysz ją sobie potem - ale mamuś sama mówiłaś, że ja mam ustępować Misiowi, bo jest młodszy ode mnie, młodszym się ustępuje, prawda? - prawda .. -no więc teraz Ty musisz mi ustąpić, bo ja jestem młodsza od Ciebie... przecież mówisz, że trzeba przestrzegać zasad... - ale córcia proszę ... -mama!! sama tak mi mówiłaś, prawda? otworzyłam usta... zatkało mnie, następnym razem musze uważać na to co mówię... mam inteligentne dziecko ;) ustąpiłam... 

... odp. do Tereni-m

dziś była u nas w zakładzie pewna pani opowiadała o swoim synu, który nie może znależć pracy po studiach (jest w podobnej sytuacji do mnie) i rodzice postanowili otworzyć mu jakiś sklep zoologiczny, żeby miał co robić... czyli będzie sprzedawcą... a to znaczy, że ja aż tak źle nie wylądowałam... bo sprzedawca niewiele odbiega od fryzjera ;)

tęsknię

tęsknię za rozmowami z pewną osobą... była szurnięta, często kłóciliśmy się, ale potem już z nikim nie rozmawiało mi się tak jak z tą osobą... ...pomimo, że pod koniec naszej znajomości rozmowy nam się nie kleiły, wyczekuję chwili gdy znowu się do mnie odezwie...  ...tęsknię za inteligentną rozmową... strasznie męczy mnie przebywanie w towarzystwie  osób w pracy, kobieta z która pracuje jest idiotką i działa mi na nerwy... nie cierpię z nią rozmawiać...

mama mojej koleżanki...

natknęłam się na nią w zakładzie...  potraktowała mnie odrobinę protekcjonalnie... podkreśliła kilkakrotnie, że Kinia(jej córka, a moja koleżanka ze studiów) robi straszną karierę w Waarszaaawieee, pracuje w jakimś dużym biurze rachunkowym jako księgowa i niedługo będzie przystępować do egzaminu uprawniającego ją do otworzenia samodzielnego biura rachunkowego(do tego egzaminu ja się kiedyś przymierzałam, ale mi nie wyszło bo nie miałam wymaganego 2 letniego doświadczenia w firmie prowadzącej księgi handlowe, a żadna firma z kolei nie chciała mnie zatrudnić, bo nie miałam tego w/w egzaminu, moje doświadczenie było "marne", bo nie prowadziłam wcześniej tych cholernych ksiąg, a teoria to nie wszystko i koło się zamyka...) mama mojej koleżanki też jest fryzjerką, kiedy zapytałam co robią jej pozostałe córki, czy nie idą w jej ślady (bo wiem, że tak jak ja nie mają pracy) strasznie się oburzyła podkreślając, że one mają wyższe wykształcenie i nie będą się babrać w cudzych brudach.

sukcesy i porażki...

...dziś zadzwoniła do zakładu dziewczyna z podziękowaniami dla mnie, wczoraj robiłam jej "generalny remont" czyli: styling, baleyage i strzyżenie- wyszła zupełnie odmieniona, ale miałam wrażenie, że jest niezadowolona (bo to typ takiej szarej myszki, która całe życie hodowała włosy, używała ziołowych szamponów i nic poza tym... pełna natura ;)) podkreślała, że nie chce szopy na głowie itd. wczoraj byłam pewna, że spieprzyłam jej fryzurę i wyszła załamana... nawet w nocy nie mogłam spać, bo myślałam o niej... a tu proszę...  widocznie ktoś jej dziś pochwalił tą fryzurę i uświadomił, że teraz świetnie wygląda...

nie chcę

w zasadzie nie chce mi się tu pisać, ale piszę, choć czasem czuję się jak szmata piorąc własne brudy publicznie...  początkowo pisanie bloga mnie "oczyszczało", a teraz przyprawia o wyrzuty sumienia...  między mną i mężem jest nijako, obco, czasem wrogo, ale z pewnością nie jest ciepło... on nie chce rozwodu, ale mnie chyba też nie chce, w zasadzie to nie wiem czego chce, z pewnością nie chce opuszczać dzieci i tego domu... ... nadal nie wiem na czym stoję... zazdroszczę ludziom, którzy są szczęśliwi, czasem nawet jestem na nich zła za to, że oni szczebioczą, uśmiechają się do siebie, całują, a ja nie mogę, ja czuję się udręczona swoim związkiem... i nie mogę mieć tego co oni(miłości?sama nie wiem)  dopadł mnie znowu kryzys "kobiety przed 30-stką", znowu dręczy mnie poczucie straconego czasu i żal że już nigdy nie będę mieć 18-stu lat i nigdy nie przeżyję tych wszystkich wspaniałych rzeczy, które doświadczają młode dziewczątka tryskające życiem energią i optymizmem.

nadzieja..

wciąż mam nadzieję, że ktoś mnie kocha tylko jest gdzieś daleko i się nie znamy...  i wciąz mam nadzieję, że kiedyś się spotkamy i poznamy...  takie i inne strasznie głupie myśli kołaczą mi się w głowie... żyję jakimiś marzeniami... w zasadzie sama nie wiem na co ja właściwie liczę, ale każdy potrzebuje mieć jakąś nadzieję by przetrwać te trudne chwile...  tonący brzytwy się chwyta... mi przeszła trochę złość na męża(bo jestem popieprzona-raz go kocham a raz nienawidzę) ale to i tak nie ma znaczenia, bo on chce być coraz dalej ode mnie...  jest w tym domu, ale nie ze mną... przykre...

wypływam na szerokie wody...

w poniedziałek mam zastąpić w pewnym zakładzie pewną fryzjerkę, która bierze urlop i jak mi dobrze pójdzie zostanę tam na dłużej...  trochę się boję, bo będę tam na samodzielnym stanowisku, bez pomocy(no bo kto by pomagał konkurencji) no i na tzw. świeczniku, czuję się trochę tak jakbym głowę wkładała w paszczę lwa...  pisałam już wcześniej o tabletkach uspokajaących, które kupiłam... nie biorę ich jednak na razie(bo wystraszyłam się skutków ubocznych), nerwy koję podjadając coś ciągle z lodówki(znowu przytyję- nie cieszy mnie to zbytnio, ale nie umiem albo nie chcę się powstrzymać...) czyżby bulimia?

mieszkanie mojej babci...

...nie mogę teraz liczyc na pomoc moich rodziców, bo zajęli się remontem mieszkania mojej babci, chcą je wynająć dla studentów, żeby zarobić na czynsz i lekarstwa dla babci... moja rodzina zazwyczaj była bardzo zgodna, żadnych kłotni i sporów, ale zauważyłam, że z tym mieszkaniem nie pójdzie im tak gładko, babcia jeszcze żyje, a tu już niektórzy dzielą skórę na niedźwiedziu, bo mają problem co będzie z tym mieszkaniem po jej śmierci: ciotka B nie chce go stracić, ale nie chce też spłacić pozostałych spadkobierców, chce żeby było wspólne, a ona się nim chyba zajmie, będzie je sobie wynajmować itd. no i może się podzieli pieniędzmi z wynajmu... ... a ja i tak wiem, że takie wchodzenie w spółki rodzinne jeszcze nikomu nie wyszło na dobre, bo zawsze ktoś do kogoś o coś będzie mieć pretensje(ale to ich sprawa...)  ...ludzie są różni(kolorowi i podłużni) ale kiedy w grę wchodzą pieniądze, to wtedy pokazują swoje prawdziwe oblicza...

mam wolne...

dziś niestety nie było mnie w pracy... cieszę się, bo mogłam bez pospiechu, spokojnie odwieźć dziś Żabcię do przedszkola ze wszystkimi mandołami i szpargałkami, nadrobić trochę domowych obowiązków i smucę się, bo podobno dziś w zakładzie był straszny kocioł rano(czyli bardzo długa kolejka) i pewnie trochę bym zarobiła(gdybym była w pracy:(  a dlaczego dziś nie poszłam do pracy? bo mój mąż znalazł pracę, a ja zamiast się cieszyć, jestem niezadowolona, bo znalazł ją w ciągu kilku godzin(po tym jak się pokłóciliśmy o to, że nic nie robi w domu i ja po powrocie z pracy muszę robic wszystko to co robiłam nie pracując, a on mi niewiele pomaga... powiedziałam mu, że gdyby pracował nie miałabym do niego pretensji, a on na to:  tak? to ja dzwonię do stolarni , zadzwonił i dostał pracę w ciągu kilku minut, ale byle jaką, poza Lublinem, chciał mi zabrać samochód, bo musi dojeżdżać(tak jakbym ja nie musiała dojeżdzać?) i teraz jest spór o samochód, kto będzie nim jeździł i kto będzie odwoził i zab