Posty

Wyświetlanie postów z 2015

babcia

odeszła moja babcia, moja mama w zasadzie, to ona mnie wychowywała, ona się o mnie troszczyła, była chyba jedyna osoba, która we mnie szczerze wierzyła i była mi szczerze życzliwa, oddana... co ja teraz zrobię? nie mam już nikogo oprócz moich dzieci, a one przeciez niebawem odejdą do swoich przyjaciół, partnerów... zostałam sama i nie wiem co dalej? nie wiem jak mam teraz żyć?

na razie będę żyć...

będę chyba żyć, przynajmniej na razie... guzek którym tak straszyła mnie moja onkolog okazał się niezłośliwy... to doświadczenie było w pewnym sensie dobre(coś jak w tej książce: Rak jest moją szansą), bo leżąc w łózku z zapaleniem płuc po zabiegu miałam mnóstwo czasu na przemyślenia i zdałam sobie sprawe, że zmiarnowałam kupę czasu na użalanie się nad sobą, na uciekanie od problemów, szukanie azylu w komputerze, grach czatach... to do niczego nie prowadzi, to nie jest sposób na życie, coś w koncu muszę zrobić, coś zmienić... tylko co?

już po....

Jestem już po zabiegu, miałam komplikacje ale niestety przeżyłam... piszę niestety bo idąc na zabieg miałam nadzieję, ze nigdy się nie obudzę, ze nareszcie ktoś lub coś zrobi to za mnie i uwolni mnie od tego życia, że będę miała alibi na tą śmierć i dzieci nie będą miały pretensji, że je porzuciłam... i wprawdzie w trakcie zabiegu były komplikacje i wyladowałam na OIOM'ie ale odratowali mnie... eh chyba tak miało być. Może tak lepiej, bo gdy zobaczyłam przerażenie w oczach syna który mnie odwiedził zrozumiałam ze on nadal mnie potrzebuje... że muszę jednak dla niego żyć... pozostaje teraz tylko czekanie na wynik "histopato"...

urodziny

miałam urodziny, dzieci przyszły do mnie z prezentami a ja zamiast się cieszyć rozryczałam się na całego... boję się ze to moje ostatnie urodziny z dziećmi, ze ten rak mnie zeżre... jestem przerażona, nie wiem co robić? planować przyszłość? zabezpieczać jakoś dzieci? żegnać się z życiem? do maja mam jeszcze czas... nie wiem co będzie potem...