Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2018

depresyjna malkontentka

Ludzie lubia wesołe osoby, otaczają się tymi którzy poprawiaja im humor i nastrój, a tacy jak ja sa spychani na bok... taki społeczny ostracyzm(podobno to nasza wina bo sami się izolujemy i nie chcemy zyć z innymi- no może i racja) Najśmieszniejsze jest to ze ja w tym swoim maraźmie, depresji, użalaniu się nad soba żyję już tyle lat i jeszcze się nie zabiłam... no jakie to rozczarowujące -prawda? ileż można to ciągnac? to pewnie wynika z mojego lenistwa (użalam się nad sobą zeby nie musieć nic robić, a nie zabiłam się, bo tak na prawdę nie chcę umrzec, depresja to tylko przykrywka na bycie obibokiem - tak o mnie myśli mąż)... ta historia stała się nudna, a ja żałosna... mój kolega powiedział mi kiedyś ze jemu się juz nie chce do mnie gadac bo już tyle razy doradzał mi zebym coś z tym zrobiła, zmieniła, rozwiodła się a ja się go nie słucham, wiec pewnie po prostu lubię ten stan.... kurwa jakie to proste dla innych(on przeciez jest psychologiem, powinien to rozumiec chyba- nie? .... ale

Postanowienia

Odkąd pamiętam to wciąż zaczynałam od nowa, w kółko coś sobie postanawiałam ale siły do spełnienia tych postanowień starczało mi w najlepszych przypadkach na kilka m-cy. W ten sposób odchudzałam się już "z pińcet razy", odchodziłam od męża ze 100 razy, planowałam nowe zawody i pomysły na nowe życie niezliczoną ilość razy(kończąc przeróżne kursy np. z robienia biżuterii). Wszystko jakoś w połowie drogi się rozpadało bo albo dochodziłam do wniosku ze np.: na tym nie zarobie albo czyjaś śmierć lub choroba, ostra awantura z mężem, tak mną wstrząsnęły ze zbierałam się tak długo aż mi przeszła chęć na cokolwiek. I tak w kółko. Mój kolega mówi ze mam bierna postawę i boje się żyć i mimo planów. W kółko wynajduje sobie preteksty i powody by zostać w swojej skorupie i nic nie zmieniać, bo ja się boje zmian, jestem tchórzem. On ma rację. Jestem strasznie tchórzliwa, żałosną osobą.  Tym razem zrobiłam sobie takie mało spektakularne postanowienie. W myśl zasady  nie przemierzaj morza dl

zjazd absolwentów

Wszyscy kiedyś uczestniczyliśmy lub będziemy uczestniczyć w zjeździe absolwentów szkoły lub uczelni... Trochę żałuję że nie zrobiłam tak jak moje bliższe przyjaciółki, które się nie pojawiły na imprezie(, czy one wiedziały jak to będzie? 1 raz w liceum, a potem drugi raz na uczelni- byłam "sama", tzn przyszli dalsi znajomi, ale ja się czułam z nimi nieswojo). Po pierwszych entuzjastycznych przywitaniach, wymianie informacji na temat tego co kto robi i ile ma dzieci, zapada niezręczna cisza, rozglądanie się, szukanie na siłę tematów i... jesli ktoś lubi "skuć się alkoholem" to będzie się dobrze bawić choćby z kijem od szczotki ale jeśli ktos zwyczajnie nie potrafi się upić jak ja to męczy się niemiłosiernie(przeżywalam to rok temu na zjeździe w liceum i w tym roku to samo na zjeździe absolwentów uczelni- nie wiem w ogóle dlaczego dałam się namówić i wyciągnać na ta imprezę... nigdy wiecej!)

Wirtualny świat

Kilka lat temu żyłam wirtualnym życiem bo prawdziwa rzeczywistość była dla mnie zbyt straszna i nie chciałam do niej wracać... trwało to kilka lat. W prawdziwym życiu tylko wegetowalam wypelniajac obowiązki, wiedziałam ze nie wolno mi całkiem odlecieć bo mam dzieci, wiec starałam sie to trzyma w ryzach (pralam, sprzatalam, gotowałam, odprowadzalam dzieci do szkoly, ale w każdej wolniej chwili logowalam się do gry), w pewnym sensie odcielam się mentalnie od męża i życia które mnie unieszczesliwialo... to mi chyba pomogło przerwać tyle lat w tym związku bez strzelenia sobie w łeb... Wyrwala mnie z "tego" stanu seria zdarzeń, ktore mna wstrząsnęły: śmierć taty( po ktorej postanowilam cos zmienić bo zwyczajnie nie chciałamskonczyc jak on, zaharowujac się i nie majac możliwości cieszenia się życiem), śmierć kilku bliskich osob z rodziny i moja operacja guza( idąc na nią mialam nadzieję, ze sie juz nie obudzę, ze będę nareszcie wolna i prawie tak się stało, bo w czasie narkozy był