gdy jestes młody wielkie plany na przyszłość maja sie nijak do późniejszej szarej rzeczywistości....

Kiedy kilkanaście lat temu kończyłam studia, nie przypuszczałam ze skończę jako fryzjerka... Wprawdzie warunki były niesprzyjające, bo właśnie urodziłam córkę i prace magisterska pisałam juz z noworodkiem przy cycku, ale sądziłam ze po jakimś czasie dotrę wreszcie na ten rynek pracy i zacznę tą niesamowitą karierę, o której tak marzyłam na studiach jak większość osób żyjących ideałami... Życie niestety jest inne...
Podejmowałam różne próby "powrotu do życie", ale bądźmy szczerzy... nieskutecznie, bo bez determinacji i motywacji... po porodzie mój babyblues się nie skończył, ciągnął się za mną kilka lat, a życie "na zewnątrz" mnie przerażało. Mąż mi wcale nie pomagał, mówiąc ze tragizuje, nie widział problemu, poza tym wygodniej mu było z żoną w domu, która wszystko zrobi, a on odwiedzi ja jak w hotelu... po kilku nieudanych próbach szukania pracy i rozmowach kwalifikacyjnych, skończeniu dodatkowych studiów podyplomowych, problemach większych i mniejszych oraz wielkim kryzysie w naszym małżeństwie, znowu zaszłam w ciąże... ! Znowu byłam uwięziona w domu...
W między czasie praktycznie "zdalnie" prowadziłam/zarządzałam Salonem fryzjerskim, bo z czegoś trzeba było żyć. Dostałam go w prezencie od rodziców. :) Doszłam do wniosku ze trzeba schować dumę do rękawa i tam coś robić, bo z 2ką dzieci trzymających mnie za rękawy i męzu, który nie zamierza dzielić się ze mna obowiązkami przy opiece nad dziećmi, nie ma mowy o pracy na etacie. Poszłam do szkoły fryzjerskiej. Nawet się tam nie przyznałam jakie mam wykształcenie i tytuły... głupio mi było. W pierwszym momencie  czułam sie upokorzona tym jak nas tam traktują, zwracają się i ze mówią do mnie jak do głąba. Jestem osobą dumną. Ale po jakimś czasie zaczęłam traktować to jak pracę dla ekscentryczki, artystki w innym wydaniu :) Zaczęłam się tym bawić, jeździć na pokazy, szkolenia, marzyć o osiągnięciach ;)
Jednak po powrocie do pracy w zwykłym salonie okazało się ze nikt nie chce moich super pomysłów na swojej głowie, że niezależnie od tego jak się staram i jakie cuda robię, klientki dają mi w kość, poniżają, traktują mnie jak idiotkę, nieuka który jest gorszy od nich, bo w ich mniemaniu taka byłam. To mnie dobijało i znowu wpędzało w depresję... Mama wmawiała mi ze mam zdolności plastyczne a to najważniejsza cecha fryzjerki i ze świetnie mi idzie, ale nie pomagało mi to. Po jakimś czasie zaangażowałam się w działalność społeczną, znalazłam koleżanki w internecie i wycofałam się z pracy w salonie, znowu ograniczyłam się tylko do zarządzania zakładem i pracownikami. W domu malowałam sobie obrazki akrylami i całkiem odleciałam mentalnie... Życie toczyło się powoli a mój zakład podupadał z każdym rokiem. Czerpałam z niego zyski i jednocześnie czułam taka awersje do tamtego miejsca, ze wolałam tam  w ogóle nie jeździć. Zamykałam się w sobie, zajmowałam się jedynie domem i dziećmi.

Popularne posty z tego bloga

idzie lato

środa (byle do piątku)

depresyjna malkontentka